Tohvri w końcu znalazł trochę czasu na
to, żeby porozmawiać z resztą załogi. Odwiedził kwatery, maszynownię, a nawet
kuchnię i siłownię. Przy tak licznej załodze zapamiętanie wszystkich imion
zajmie mu pewnie trochę czasu, dlatego warto zacząć jak najszybciej. Zwłaszcza,
że minie trochę czasu, zanim dolecą do NM-13.
Bardzo spodobała mu się jego prywatna
kajuta. Dużo miejsca, ładnie urządzona, przestronna. Mógł w niej odpoczywać, a
także pracować. Wszystkie potrzebne urządzenia znajdowały się na miejscu, tak
jak ekwipunek. W rogu stała również mała lodówka z przekąskami i napojami.
Jednak miło było być kapitanem i dla odmiany podróżować w luksusie. Kwatery
załogi na statkach bojowych rzadko bywały komfortowe. Do tej pory pamiętał
noce, w których przeklinał chrapiących żołnierzy.
Postanowił porozmawiać z Kolyatem, żeby
dowiedzieć się czegoś więcej na temat planety, na którą się udają – oczywiście
poza tym, co sam zdążył już sprawdzić. EDI poinformowała go, że syn Thane’a
znajduje się obecnie w obserwatorium.
- Nie przeszkadzam? – powiedział,
wchodząc do pomieszczenia. Kolyat siedział na kanapie i przeglądał jeden z
albumów. Obserwatorium pełniło również funkcje biblioteki.
- Nie, kapitanie – drell odłożył album i
zwrócił się w stronę Tohvriego – przeglądałem stare albumy ze zdjęciami Ziemi.
To była naprawdę piękna planeta.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie
przynajmniej w połowie tak piękna – Tohvri usiadł obok z westchnieniem. Owszem,
większą częśc swojego życia spędził w kosmosie, ale w dalszym ciągu to Ziemia
była jego domem i nie potrafił pogodzić się z tym, jak szybko i nisko upadła.
Odbudowa nie będzie łatwą rzeczą.
- Z pewnością.
Kolyat był bardzo uprzejmy i mówił dość
cicho, podobnie jak Thane. Tohvri spotkał sławnego skrytobójcę tylko raz,
podczas jednego z pobytów na Cytadeli. Wymienili ze sobą tylko kilka zdań, ale
drell wywarł na nim bardzo pozytywne wrażenie. Jego sposób bycia i mówienia
bynajmniej nie wskazywał na to, że mógłby być skrytobójcą. Jak widać, życie
płata różne figle.
- Czy ma pan do mnie jakąś sprawę,
kapitanie?
- Owszem. Chciałem wypytać cię o tę
planetę, na którą lecimy. Jak to się stało, że ją znaleźliście?
- To pustynna planeta, podobna do tej, z
jakiej ponoć się wywodzimy. Nie chcę, żebyś pomyślał, że jesteśmy niewdzięczni.
Hanarowie uratowali nam życie, przyjmując nas na swoją planetę, ale… co jakiś
czas nasze patrole zapuszczają się coraz dalej w poszukiwaniu miejsca, gdzie
moglibyśmy żyć tak, jak nasi przodkowie. Kiedyś byliśmy potężni, a teraz…
wszyscy powoli umieramy. Tak nie może być. Dlatego skoro w końcu pojawiła się
szansa na to, żeby przenieść się gdzieś, gdzie będziemy mogli swobodnie
oddychać, to warto to sprawdzić.
- Nie wyglądasz na szczególnie
podekscytowanego, Kolyat.
- Nie zrozum mnie źle… już wcześniej
znajdowaliśmy takie planety. Wysyłaliśmy naukowców, badaliśmy teren, ale nigdy
nic z tego nie wyszło. Raz planeta była położona zbyt daleko i nawet transporty
gubiły się po drodze, raz okazywało się, że co kilka miesięcy planetę nawiedza
gigantyczne trzęsienie ziemi, które niszczy wszystko na swojej drodze...
Niełatwo znaleźć bezpieczną, niezamieszkaną planetę, na której panują
odpowiednie warunki i jest dostęp do pitnej wody. Ta planeta została już co
prawda zbadana i wydaje się być idealna, jak na nasze potrzeby, ale martwią
mnie batarianie. Podejrzewam, że nie oddadzą jej bez krwawej walki.
- To prawda, szykuje się niezły wycisk.
Ale nie martw się. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby wam pomóc.
- Dziękuję ci. W imieniu wszystkich
drellów.
Po wymianie jeszcze kilku uprzejmości
Tohvri postanowił zostawić Kolyata w spokoju i udać się do kokpitu. Zanim
wylądują, chciał zamienić jeszcze kilka słów z Jokerem. Potem trzeba było skompletować
dobrą drużynę. Nie mógł zabrać ze sobą byle kogo, a im mniej zwracali na siebie
uwagi, tym lepiej. Batarianie mieli na NM-13 tylko cztery obozy. Niestety, były
dobrze uzbrojone i nie mogło obyć się bez technicznego, który dezaktywuje ich
tarcze i systemy obronne. Przydaliby się też biotycy. Jeśli dobrze pójdzie, uda
im się podzielić na cztery zespoły i załatwić to bardzo szybko. Posiłki, które
wysłali drelle, też na pewno się przydadzą.
- Hej, Joker – Tohvri oparł się o fotel
pilota – jak się leci?
- Całkiem nieźle, kapitanie – odparł
pilot, krzyżując ręce za głową i odchylając się lekko w fotelu – mamy dobry
czas. Szczerze, trochę mi dziwnie ze świadomością, że nie będziemy korzystać z
żadnego przekaźnika masy.
- Cóż, musimy się z tym jakoś pogodzić.
Przewidujesz na trasie jakieś niespodzianki?
- Nie, chyba, że ktoś postanowi wylecieć
nam na powitanie, ale szczerze w to wątpię. Z tego, co słyszałem, batarianie są
ufortyfikowani, ale dopóki się im nie przeszkadza, niespecjalnie garną się do
ataku. Moim zdaniem można spokojnie zrzucić załogę w pojazdach.
- Tak zrobimy – Tohvri kiwnął głową –
jest jeszcze coś, o czym powinienem wiedzieć?
- Jedzenie w stołówce jest okropne. Nie
można czegoś z tym zrobić? Na przykład zmienić kucharza?
Kapitan prychnął pod nosem. Słyszał o
legendarnych docinkach i dowcipach Jokera, ale nie podejrzewał, że usłyszy je
tak szybko.
- Cóż, mogę tylko obiecać, że to
sprawdzę. Organoleptycznie. Póki co nie miałem jeszcze okazji zejść do
stołówki.
- Niech pan tego lepiej nie robi,
kapitanie. Podejrzewam, że na tej pustynnej planecie znajdziemy więcej
jadalnych rzeczy, niż na tym statku.
- Cieszę się, że jesteś takim ekspertem.
- Co zrobić, człowiek nie kamień, jeść
musi. Musimy mieć siłę, żeby walczyć, sratatata. Zwłaszcza ja. Ciężko pracuję,
a dostaję jakąś breję zamiast gulaszu.
- No dobrze, porozmawiam z kucharzem.
Zadowolony?
Joker uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Dzięki, kapitanie. Jesteś najlepszy.
- Jeff – wtrąciła się EDI – dobrze wiesz,
że powinieneś przestrzegać odpowiedniej diety. Doktor Hale powiedział, że…
- Oj weź. Tyle mam z życia, co sobie
dobrze zjem i polatam. Nie odbierajcie mi tego.
- To dla twojego dobra, Jeff.
- Dzięki, mamo.
Tohvri zapytał jeszcze o kilka
współrzędnych, po czym postanowił wrócić do swojej kajuty i przydzielić
poszczególne osoby do odpowiednich zadań. Mieli jeszcze trzy godziny, zanim
wejdą na orbitę NM-13. Kiedy usiadł przy biurku, przez chwilę pomyślał o tym,
żeby jeszcze skontaktować się z Anną, ale powstrzymał się. Nie będzie jej
przeszkadzał, pewnie i ona ma sporo do roboty. W sumie szkoda, mogłaby mu się
przy tej misji bardzo przydać.
***
Anna stała po kolana w błocie, próbując
dostać się bliżej. Żniwiarz, którego znaleźli, nie należał do tych
największych, ale i tak był dość spory. Nie mógł się równać z Harbingerem czy
Sovereignem, ale jego rozmiary i tak były porażające. Kiedy Anna objeżdżała go
dookoła, korzystając z niewielkiego pojazdu, jej zespół badał dokładnie
wszystkie wypustki i macki, które według jednej z teorii mogły stanowić odrębne
jednostki. Po pół godzinie dziewczyna wróciła do prowizorycznego obozu, w
którym czekał na nią jej główny analityk, salarianin Thello.
- Witam, Anna, witam – widać było, że
jest bardzo podekscytowany – dużo informacji. Bardzo ważnych, tak. Badania
jeszcze w trakcie, ale wyniki – fascynujące! Tarcze, promień laserowy, budowa
mózgu… sieci neuronowe, wiedzieliśmy, miałaś rację. Przełomowe odkrycie!
- Dzieki, Thello – Anna uśmiechnęła się
do salarianina – bardzo mi pomogłeś. Mamy ekipę w środku?
- Tak, tak, Kelun i trójka innych, tak.
Bez przerwy nowe dane. Fascynujące!
Anna uwielbiała pracować z salarianami.
Ich podniecenie zawsze się jej udzielało, przez co nigdy nie nudziła się w
pracy. Długo musiała się starać, żeby zdobyć ich zaufanie, gdyż wszystkim
wiadomo, że są bardzo zadufaną w sobie rasą, pewną tego, że nikt nigdy nie
będzie w stanie przebić ich inteligencji. Początkowo niechętnie podchodzili do
współpracy z Anną, kiedy pojawiła się na Sur’kesh razem z Mordinem, ale
stopniowo zaczęli darzyć ją ogromnym szacunkiem i w końcu uznali za „prawie
równą naukowcom salarian”. W pewnym momencie po prostu się zaprzyjaźnili i
teraz każdy z pracujących z nią salarianin skoczyłby za nią w ogień. Thello
najdłużej zachowywał swój sceptycyzm, ale teraz był jednym z jej najbliższych
przyjaciół.
Kiedy Anna już dobre kilkanaście minut
wpatrywała się w różne datapady i wykresy, do rozstawionego w centrum obozu
namiotu wszedł James Vega.
- Hej, loca, nie boicie się tego Żniwiarza? Nie lepiej go, że tak powiem,
całkowicie zneutralizować?
Jeden z salarian zrobił tak oburzoną
minę, że Anna miała wrażenie, iż zaraz rzuci się na majora. Uśmiechnęła się pod
nosem. Salarianie bywali przewrażliwieni, o czym nie raz boleśnie się
przekonała podczas współpracy z nimi.
- Ten Żniwiarz nie funkcjonuje. Został
wyłączony po tym, jak Shepard zniszczył całą resztę. One działają w jednej
sieci, więc skoro wszystkie główne jednostki zostały zniszczone, ten po prostu
się wyłączył.
- Aha. Czyli już się nie włączy?
- Nie.
- Trzymam cię za słowo, loca. Nie znam się na tym, ale mi się to
nie podoba.
James wzruszył ramionami i usiadł na
jednej z ławek, kładąc broń na stole. Annę trochę stresowała jego obecność.
Nadal nie potrafiła zrozumieć tego, jakim cudem była brana pod uwagę jako
kandydatka na Widmo. Żadna kobieta w historii nie została jeszcze Widmem.
Przynajmniej na Ziemi. W zasadzie byłaby dopiero czwartym ziemskim Widmem w
ogóle. Postanowiła, że przy najbliższej okazji wypyta majora o szczegóły. Do
tej pory szczególnie się Widmami nie interesowała, ale cóż – nigdy nie
podejrzewała, że mogłaby zostać jednym z nich.
- Majorze, mógłbyś mi pomóc?
- Jasne. Co mam zrobić?
- Trzeba zanieść do pojazdów skrzynie z
próbkami. Mnie i salarianom zajęłoby to pewnie z godzinę.
- Spoko, loca, dam radę. I tak się nudzę. Średnio fascynująca ta twoja
robota.
- …
- Oj, nie znasz się na żar…
James nie zdążył jednak dokończyć tego,
co mówił, ponieważ ziemia dosłownie uciekła mu spod stóp. Wszyscy usłyszeli
nagły łomot, jakby waliła się gigantyczna metalowa konstrukcja. Anna i reszta
zespołu zdążyli wybiec z namiotu tuż przed jego zawaleniem. Huk nie ustawał,
ale po wyjściu na zewnątrz dowiedzieli się, co było przyczyną tego hałasu i
momentalnie stanęli jak wryci.
Ten Żniwiarz wcale nie był martwy. Gdyby
nie to, że przygwoździli go do gruntu odpowiednio mocnymi linami, w tym
momencie by się uwolnił. Kiedy dodatkowo usłyszeli charakterystyczny dla
Żniwiarzy ryk, nawet James poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku.
Anna poczuła, że krew odpływa jej z
twarzy i robi jej się słabo. Momentalnie przypomniała sobie to, co działo się
trzy miesiące wcześniej, i ogarnęła ją nagła beznadzieja. Boże, przecież
Żniwiarze zostali zniszczeni przez komandora Sheparda. Sama widziała, jak
rozsadzało ich na kawałki, jak rozpadali się pod wpływem promienia, a ich
szczątki opadały na Ziemię. Jeśli ten Żniwiarz funkcjonował, to mogło znaczyć
tylko jedno.
Nie wszystkie główne jednostki zostały
zniszczone.
Dodatkowo uświadomiła sobie, że w środku
zostali jej naukowcy, i osłabła jeszcze bardziej.
O dziwo, Żniwiarz nie atakował. Kiedy
zauważył, że jest unieruchomiony, po prostu przestał się poruszać. Pulsujące
bladym światłem punkty na jego powierzchni mogły sugerować, że coś jest z nim
nie tak. Rozstawione dookoła wojsko czekało tylko na sygnał, żeby zaatakować i
zniszczyć go jedną salwą. Major już był gotów wydać rozkaz, ale w tym momencie
Żniwiarz przemówił, a jego głos poniósł się echem po okolicy.
- Gdzie… jestem?
***
Tohvri siedział w swojej kajucie,
przeglądając rzeczy osobiste, które musiał rozpakować. Póki co spoczywały w
pudłach, ale dla każdej znajdzie się jakieś miejsce. Pierwsze nieśmiertelniki,
jeszcze z czasów przed N7, rodzinne zdjęcie, kilka sentymentalnych pamiątek…
lubił mieć ze sobą takie rzeczy, sama świadomość tego, że może na nie spojrzeć,
przypominała mu o domu i o tym, że ma o co walczyć. Na początku służby bardzo
mu to pomagało, teraz zabierał je ze sobą raczej z przyzwyczajenia.
Już miał zawiesić nieśmiertelniki obok
biurka, kiedy usłyszał głos Jokera.
- Kapitanie, przepraszam, że
przeszkadzam, ale jest sprawa. Musi pan przyjść na mostek i coś zobaczyć.
- Już idę.
Tohvri zarzucił na plecy bluzę i udał się
do kokpitu. Po drodze minęło go parę podekscytowanych osób, ale nikt nie
potrafił powiedzieć mu, co się stało. Niektórzy mruczeli tylko pod nosem, że
najlepiej będzie, jak sam zobaczy. Istotnie, nie mylili się.
NM-13 dosłownie stała w ogniu. Płonęły
obozy batarian, płonęły nieliczne lasy, a na powierzchni widać było liczne
kratery po wybuchach. Co się stało? Tohvri aż przetarł oczy ze zdumienia i miał
wielką nadzieję, że śni.
- Musimy tam zejść – powiedział po chwili
– może znajdziemy jakiegoś ocalałego batariana, który nam powie, co tu się
stało, a potem…
Nie zdążył jednak dokończyć myśli, gdyż
jedna z kamer wychwyciła coś, co tak naprawdę wszystko wyjaśniło. Ostatni
ocalały obóz batarian był właśnie równany z ziemią przez promień Żniwiarza.
- Kapitanie! – krzyknął Joker, na wszelki
wypadek aktywując osłony.
- Kurwa mać – zaklął Tohvri, uderzając
pięścią w panel kontrolny – przecież oni mięli wyginąć!
Szybko sprawdził stan broni i już prawie
namierzyli cel, kiedy Żniwiarz po prostu zniknął, jakby rozpłynął się w
powietrzu. Uciekł. Nie chciał walczyć, chciał się uratować. A to zapewne
oznacza, że tam, dokąd się udaje, jest ich więcej i zagrożenie wcale nie
zostało zażegnane.
Tohvri przez chwilę poczuł, jak
opuszczają go wszystkie siły, ale trwało to zaledwie kilka sekund. Otrząsnął
się, przeczesał włosy dłonią i westchnął.
- Cóż – powiedział, stojąc nadal na
mostku – wygląda na to, że czeka nas znacznie więcej pracy, niż myśleliśmy.
- Żniwiarz całkowicie zniknął z radaru,
kapitanie – odezwała się EDI – nie mamy pojęcia, dokąd się udał.
Okej, czyli nie przywidziało mu się.
Wszyscy widzieli tego Żniwiarza.
- EDI, połącz mnie z Andersonem w pokoju
konferencyjnym. Musi się o tym dowiedzieć.
- Tak jest. Połączenie za cztery minuty.
Tohvri zszedł po schodach i ruszył w
stronę pokoju konferencyjnego, starając się jakoś opanować gonitwę myśli. Jakby
mieli mało problemów na głowie – nie działające przekaźniki, zrujnowane
planety, uwięzione floty… w dodatku okazuje się, że Żniwiarze wcale nie zostali
zniszczeni. Co teraz? Nie uda im się zebrać kolejnej armii, między większością
planet w ogóle nie ma łączności, rzucili wszystkie siły do tej ostatniej bitwy…
czy faktycznie zrobili już wszystko i nastał koniec?
Kiedy zobaczył hologram admirała
Andersona, autentycznie nie wiedział, jak ma mu to powiedzieć.
- Słyszałem, że masz ważną sprawę,
Constantine – w końcu Anderson przemówił pierwszy.
- Ja… admirale, po prostu nie wiem, jak
to powiedzieć, więc powiem wprost. Shepard wcale nie zniszczył Żniwiarzy.
Właśnie trafiliśmy na jednego, który doszczętnie zniszczył siły batarian na
NM-13.
- … - przez dłuższą chwilę admirał nic nie
powiedział, odszedł nawet na chwilę od pola hologramu, więc Tohvri nie widział,
co się dzieje – jesteś pewny?
- Tak, admirale. Widzieli go wszyscy
obecni na naszym statku. Musimy podjąć działania, jeśli przynajmniej jeden
przeżył, to przecież…
- Co się z nim stało? Walczyliście?
- Właśnie najdziwniejsze jest to, że nie.
Po prostu uciekł i zupełnie znikł z radaru. Później już nie udało się go
namierzyć.
- Boże – Anderson aż schylił głowę;
Tohvri rozumiał go doskonale, sam czuł się paskudnie – nie mamy już środków,
żeby z nimi walczyć.
- Wiem, admirale, ale musimy być
przygotowani na to, że mogą znów zaatakować. Trzeba powiadomić odpowiednie
osoby.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza i ani
Tohvri, ani Anderson nie odezwali się ani słowem. Kiedy w końcu Anderson
przemówił, Tohvri miał wrażenie, że jego głos w ciągu tych kilku minut stracił
zupełnie barwę.
- Cóż nam pozostało – westchnął ze
zrezygnowaniem – pójdę poinformować o tym Parlament. Wracajcie natychmiast na
Ziemię.
***
Anna i jej zespół stali jak wryci. W
zasadzie chyba nie docierało do nich to, co się właśnie stało. Byli pewni, że
ten Żniwiarz jest po prostu doskonale zachowaną próbką ich technologii, ale
okazało się, że to coś znacznie więcej. Najbardziej zaskoczyło ją to, że nie
atakował. Ponadto do tej pory nie widziała, żeby którekolwiek z obwodów
pulsowały u Żniwiarzy bladym światłem. Wyraźnie było z nim coś nie tak. Może po
prostu oprogramowanie nie uległo jeszcze zniszczeniu? Nie ma się co
zastanawiać, trzeba to dokładnie sprawdzić. Nie ma już czasu na brawurę i
ryzyko. Widząc, że w Żniwiarza wycelowane jest około stu różnych dział, czuła
się trochę bardziej bezpiecznie. Może będzie bardziej chętny do rozmowy,
wiedząc, że jest unieruchomiony i w zasadzie na łasce ludzi.
Major Vega wydawał komendy swoim
podwładnym, którzy otoczyli maszynę i rozstawili dodatkowe działa zaburzające
sygnał. Anna uśmiechnęła się pod nosem. Skonstruowano je na podstawie prototypu
maszyny anty-indoktrynacyjnej, nad którym pracowała, zanim obcięto jej
fundusze. Miała nadzieję, że Parlament zda sobie sprawę z tego, że był to jeden
z największych błędów Rady. „Żniwiarze już nam nie zagrażają”, dobre sobie.
Będziecie teraz mieli za swoje, jeśli okaże się, że życie we Wszechświecie
nadal jest zagrożone.
Annę i jej zespół zmuszono do pozostania
z tyłu, a dowodzenie przejęło wojsko. Po dość głośnej kłótni z dowódcami Anna
wymogła na nich obietnicę, że postarają się uratować jej salarian. James niby
obiecał, że się tym zajmą, ale i tak podejrzewała, że obecnie są oni dla wojskowych
najmniej ważnym elementem całej akcji. Denerwowało ją to do tego stopnia, że
chwilowo rozważała założenie GHT-01 i wybranie się po nich samemu, ale Thello
odwiódł ją od tego pomysłu.
- Nie możesz się narażać, przecież wiesz
– mówił, kiedy siedzieli na jednej ze skrzyni wyniesionych z ich obozu – nawet,
gdyby udało ci się sforsować tych wszystkich żołnierzy, to najprawdopodobniej
któreś z dział by cię unicestwiło.
- Racja – Anna przycisnęła palce do
czoła, opierając łokcie na kolanach – ale po prostu szlag mnie trafia, jak
pomyślę, że Kelun z całym zespołem są w środku Żniwiarza, a ja nic nie mogę
zrobić.
- Spokojnie. Na pewno nic im nie jest.
To, że Żniwiarz działa, wcale nie znaczy, że niszczy wszystko, co znajduje się
na jego pokładzie.
- Widzisz, Thello, co ja bym bez ciebie
zrobiła? W tak bardzo stresujących sytuacjach naprawdę nie potrafię myśleć
racjonalnie.
- Czyli jednak masz w sobie coś z
żołnierza.
- Czy ty mnie właśnie obraziłeś?
- Tylko troszeczkę.
Potyczki słowne z Thello uspokajały Annę
w równym stopniu, jak kłótnie z bratem. To był element codzienności, wyraz
sympatii i zażyłości. Gdyby ktoś jej kiedyś powiedział, że jej najlepszym
przyjacielem zostanie salarianin, w życiu by mu nie uwierzyła. Los jednak
spłatał jej figla i po Mordinie pojawił się Thello, kolejny salarianin, którego
przyjaźń naprawdę sobie ceniła.
Po pewnym czasie, który Annie wydawał się
być wiecznością, podszedł do niej major Vega z dwoma innymi żołnierzami.
- Mamy wieści – powiedział – może to
zabrzmi dziwnie, ale ten Żniwiarz wyraźnie nie ma ochoty nas atakować.
- Co ty nie powiesz – Thello przewrócił
oczami, ale pod naganą wzrokową Anny postanowił więcej nie mówić.
- Udam, że tego nie słyszałem. Postawił
nam warunek – jeśli go wysłuchamy, wypuści twój zespół.
Anna poczuła się tak, jakby nagle zrobiła
się znacznie lżejsza. Dawno nie odczuwała takiej ulgi.
- No to na co jeszcze czekamy? Pogadajcie
z nim i oddajcie mi Keluna z ekipą.
- To nie takie proste – James zarzucił na
plecy shotgun i skrzyżował ręce na piersi – ten Żniwiarz twierdzi, że będzie
rozmawiał tylko z dowódcą Normandii. Zapewne chodzi mu o Sheparda.
- Przecież Shepard nie żyje.
- Powiedzieliśmy mu o tym, ale
podtrzymuje, że będzie rozmawiał tylko z kapitanem statku. W związku z tym
musimy poczekać, aż twój braciszek się tu stawi.
- Przecież on jest na drugim końcu
systemu! Mój zespół do tego czasu oszaleje!
- To tylko kilkanaście godzin – wtrącił
się Thello – musimy porozmawiać z admirałem Andersonem, niech każe mu wracać.
- Już to zrobiliśmy. Admirał rozmawiał z
nim godzinę temu i powiedział, że już wraca. Nie chciał nam zdradzić, co się
wydarzyło na NM-13, ale jego mina wyrażała o wiele więcej, niż myślał.
- Coś się stało?
- Podobno wszystko w porządku, loca. Tak słyszałem. Może po prostu
batarianie powyrzynali się nawzajem.
- Nie podoba mi się to. Anderson nie
podłamuje się z byle powodu.
- Cóż, pozostaje nam mieć nadzieję, że
zaczął. Nawet nie chcę myśleć inaczej.
Kiedy major zniknął razem ze swoimi
żołnierzami, Anna opadła z powrotem na skrzynię. Znów pozostało jej czekać na
rozwój wydarzeń.
- Będziemy tu tak siedzieć przez te
kilkanaście godzin? – zapytał Thello z wyraźnym znużeniem w głosie.
- Nie musimy. Jak chcesz, możesz się
przejść. Ja chyba nie mam siły się ruszyć.
- Przecież nie zostawię cię samej. Przynieść
ci herbatę?
No tak. Tylko Thello potrafił myśleć o
herbacie w takiej sytuacji.
- Poproszę.
***
Tohvri nie spodziewał się, że tak szybko
spadnie na niego odpowiedzialność za tak wiele spraw. Najpierw Żniwiarz w
okolicy NM-13, teraz ocalały Żniwiarz na Ziemi… w dodatku taki, który nie
atakuje, a żąda rozmowy z nim, kapitanem Normandii, trzymając zespół salarian
jako zakładników. Westchnął. Miał nadzieję, że James nie powiedział Annie, w
jak wielkim poważaniu żołnierze mieli jej ekipę. Gdyby nie to, że to po prostu
ewenement, że Żniwiarz chce rozmawiać,
najpewniej już dawno zniszczyliby go razem z zakładnikami. Anna pewnie
doskonale wiedziała, że to nie jej zespół trzyma Żniwiarza przy życiu, ale na
pewno robiła wszystko, żeby ich ocalić. Tohvri czasem też tego nie rozumiał.
Kiedy powiedziała mu, że GHT-01 zbudowała głównie po to, żeby bronić swoich
salarian, trochę go to zaskoczyło. Takie cuda powinno się produkować masowo,
gdyby sprzedała plany jakiejś znanej firmie, mogłaby zarobić na tym znacznie
więcej, niż w tym swoim laboratorium.
Kapitan wstał i podszedł do lodówki,
wyjął puszkę z napojem, otworzył i usiadł na łóżku. To było to, właśnie ten
moment. Koniec z czasem dla siebie, teraz trzeba będzie poważnie się spiąć i
wziąć do roboty. Jeśli okaże się, że Żniwiarze nadal są realnym zagrożeniem,
następne dni na pewno nie będą dla niego łatwe. Trzeba wszystko zaplanować,
porozmawiać z członkami drużyny, ustalić plan działania, a potem… a potem może
zacząć się kolejna wojna, choć miał naprawdę wielką nadzieję, że do tego nie
dojdzie.
Uśmiechnął się pod nosem. To miała być
tylko rutynowa misja. Wyczyszczenie planety z batarian, pomoc w osiedleniu
drellów i zabudowie. Oczywiście drelle w dalszym ciągu będą mogli tam
zamieszkać. Problem batarian rozwiązali za nich Żniwiarze. Akurat w tym wypadku
Tohvri zdecydowanie wolałby zrobić to sam. Mimo ich ataku planeta nadal
nadawała się do zamieszkania, głównie dlatego, że tak naprawdę nie było tam
jeszcze czego zniszczyć.
Tohvri wstał i podszedł do okna. Jeszcze
kilka dni wcześniej nie spodziewałby się, co będzie robił tego dnia. Na pewno
nie spodziewał się, że spotkają jeszcze Żniwiarzy. Owszem, w pewnym momencie
był w niemałym szoku, jak chyba wszyscy członkowie jego załogi, ale teraz
emocje opadły i mógł podejść do tego na spokojnie. Pojawili się Żniwiarze, więc
trzeba ich zniszczyć.
Tylko tyle i aż tyle.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz